Nazywam się Neil Oversson. Urodziłam się w Drugim Dystrykcie, w Państwie Panem. Możnaby rzecz, że jestem zwykłą siedemnastolatką. Zwykłą? To śmieszne. Wychowana w wysokim standarcie, od zwasze szkolona na zabójce...Tak. To dzisiaj. Już dzisiaj w każdym młodym człowieku Drugiego i Pierwszego Dystryktu odezwie się morderca. Czy na pewno? W moim dystrykcie była mania zgłaszania się na trybuta, inaczej - świadome wystawianie się na pożarcie innym ludziom. Tak zwane Dożynki pokazywały, kto w danym roku uważa się za najsilniejszego. Niestety, niemalże każdy miał o sobie takie mniemanie.
Ale to tak naprawdę Kapitol zadecyduje, kto zostanie zwycięzcą w tegorocznych Igrzyskach. Nikt inny. Tylko Kapitol.
Otwieram oczy i pierwsze co robię, to zerkam na zegarek, który stoi na półce, zaraz nad moim łóżkiem. Zdziwiona przecieram oczy. Ósma rano?
Opadam z powrotem na poduszkę, zawijając się w ciepło puchowej kołdry. Myślę, jak dobrze by było znów zasnąć. Ale nie mogę tego zrobić.
Wstaję, stopy wsuwając w pantofle. Słyszę, jak podłoga donośnie skrzypi pod moimi nogami. Nienawidzę tego dźwięku. Naciskam klamkę w drzwiach i wchodzę do kuchni. Widzę moją mamę, która krząta się po niej, przygotowując śniadanie dla mnie i Matthew - mojego młodszego brata.
Siadam na krześle i ostrożnie się przysuwam. Po chwili słyszę głos mamy:
- Co zjesz? - pyta grzecznie. Posyłam jej zirytowane spojrzenie. Mam ochotę odpowiedzieć oschle. Ale po co? W końcu to może być nasz ostatni posiłek.
- Kozi ser - odpowiadam po chwili, wpatrując się w pusty talerz.
Zapada cisza, słychać tylko przejeżdżające auta za oknem.
- I może kilka świeżych bułek - dopowiadam. Uśmiecham się delikatnie, chcąc być miła. Tak wypada.
Czuję, jak Matthew kopnął mnie swoją trzynastoletnią stopą w kostkę. Zaczynam się śmiać i łapie go za nią. Zaczynam go łaskotać, na co odpowiada mi gromkim śmiechem. Jest jeszcze bardzo dziecinny jak na swój wiek.
- Myślisz, że powinienem się zgłosić? - pada pytanie z jego ust. Całkiem poważne. Tępo patrzę w talerz i słyszę, jak naczynie wypada mojej mamie z rąk i głucho roztrzaskuje się na ziemi.
Obie jesteśmy zszokowane.
Patrzę na brata przerażona. Co jeśli podejmie taką decyzję?
Ale on patrzy na mnie wyczekująco, jakby moje zdanie było dla niego najważniejsze. Czuję, że mama ode mnie wyczekuje surowej odpowiedzi.
Kręcę głową na boki, spoglądając w jego błękitne oczy.
- To byłaby głupota z Twojej strony - mruczę. Wstaję od stołu, żeby pomóc mamie posprzątać. Ta jednak odgania mnie. Z powrotem wracam na miejsce i czekam na posiłek.
Zanim zacznę mówić do kuchni wchodzi tato. Jego blond włosy są całe mokre od wody, a w powietrzu unosi się woń męskich perfum.
- Ja dobrze słyszałem? - pyta, nalewając sobie, mamie i mnie kawy do kubków. - Czy mój syn wyrywa się do Igrzysk?
Tata kiedyś wygrał Igrzyska. Dzięki temu żyjemy w dobrych warunkach.
Obie z mamą patrzymy na niego spode łba. Myślę, czy nie chciałby zachęcić Matthew do takiej decyzji.
- Matthew szkoli się dopiero siedem lat - odzywam się, biorąc łyk kawy. W tym samym momencie mama kładzie na moim talerzu jedzenie.
- Nie jest gotowy - dodaję po połknięciu kawałka koziego sera.
Resztę śniadania spędzamy w ciszy. Żadne z nas się nie odzywa. Matthew chyba trochę się speszył reakcją moją i mamy na jego pytanie. I dobrze.
Po śniadaniu zasuwam za sobą krzesło i krótko dziękuję za posiłek.
Idę w kierunku swojego pokoju, kiedy zatrzymuje mnie mama.
- Przyjdź za chwilę do nas do sypialni - wydaje krótką prośbę, na którą kiwam głową.
- Wezmę tylko kąpiel - odpowiadam i wchodzę do łazienki.
Po kilkunastu minutach jestem gotowa. Idę do sypialni rodziców, gdzie czeka na mnie mama.
Rozglądam się po pokoju i to, co przyciąga mój wzrok to łososiowa sukienka do kolana. Patrzę na mamę pytająco.
- No, ubieraj.
- Już... - mruczę, zszokowana. Nigdy nie dostałam takiej sukienki na Dożynki. Może to była swego rodzaju sugestia?
Podchodzę bliżej i chwytam delikatny materiał sukienki w palce. Jest taki miły.
Bez pardonu zrzucam z siebie szlafrok i zakładam ubranie na skromną bieliznę. Staję przed lustrem od szafy i przyglądam się sobie. Wyglądam dziwnie. Niecodziennie.
Na treningi zawsze chodziłam w spodniach, wygodnych butach i spiętych w kucyk włosach. Teraz mama ruchem dłoni każe mi usiąść na łóżku. Robię to. Po chwili czuję, jak jej palce dotykają moich włosów. Zamykam oczy. Nie chcę widzieć tego, jak będę za chwilę wyglądać.
- Otwórz oczy - słyszę delikatny głos mamy.
Powoli wpuszczam do siebie światło. Spoglądam w lustro i widzę pięknego koka i gdzieniegdzie wypuszczone pasma włosów, które spływają w dół gdzieś po moich policzkach, aż po obojczyk. Wstaje, dziękuje mamie i wychodzę, zatrzaskując za sobą drzwi.
Nie zdążam dojść do pokoju, kiedy tato informuje mnie i Matthew, że pora wyruszyć. Przez okno widzę tłum ludzi z każdej części Dystryktu.
Cieszą się.
Przez uchylone drzwi widzę skrawek mojego pokoju. Rozgrzebane łóżko, zdjęcie na półce...
- Hau! - słyszę za swoim uchem i odwracam się. Colin, mój pies, truchta w moją stronę. Opiera się o moje ramiona swoimi łapami i składa na moim policzku pocałunek. Zaczynam się śmiać i uświadamiam sobie to, jak bardzo go kocham.
- Neil, rusz się - słyszę tate, który stoi już z moim bratem w drzwiach.
- Do zobaczenia, Colin - żegnam się z pupilem. Drapię go jeszcze za uchem i składam pocałunek na jego zimnym nosie.
Mama wychodzi, żeby nas pożegnać. Stojąc w progu, widzę że ma łzy w oczach. Macham jej i wychodzę za resztą rodziny.
W drodze rozmyślam. Nie wiem co będzie za kilka minut. Boję się.
- Następny!
Podchodzę do stolika i automatycznie wyciągam rękę. Widzę, że mój brat obok robi to samo. Nie spuszczam go ze wzroku.
Cicho syczę, gdy czuję że coś wbija mi się w palec. Odciskam krew na papierze i idę do reszty w moim wieku, kiedy słyszę "Następny!".
Patrzę na scenę, na którą wchodzi burmistrz. Zaczyna mówić to samo, co zawsze. Z niecierpliwością czekam na dalszy rozwój sytuacji.
Opiekunka naszego Dystryktu wygląda, jakby urwała się z choinki. Maya wchodzi na scenę, a z jej zielonych ust wydobywa się niski ale słodki głos. Kobieta ma na sobie zielony kostium, ogromnie wysokie buty i zielono-turkusową perukę.
Przewracam oczami i nawet nie patrzę na wyświetlany film. Mogę zacytować cały tekst z niego.
- A teraz! Panie i Panowie, Chłopcy i Dziewczęta... wylosujemy tegorocznych trybutów!
Zaciekawiona patrzę na twarze moich rówieśniczek. Żadna się nie wyrywa?
- Panie mają oczywiście pierwszeństwo...
Kątem oka widzę jak Merilda, dziewczyna młodsza ode mnie o rok, wypycha swoją młodszą siostrę. Brutalnie chwyta jej głowę i ciska naprzód. Mała jest zmuszona się zgłosić.
Spoglądam w niebo, czekając aż ktoś się za nią zgłosi. Znałam siostrę Merildy. Przynosiła mojej mamie wiewiórki i króliki w zamian za leki, czy ubrania. Często przychodziła do nas i bawiła się z Matthew. Traktowałam ją jak kuzynkę. Za to Merlidy nie znosiłam.
Biorę głęboki wdech i zaczynam się przepychać.
To jeszcze dziecko, zabiją ją przy Rogu Obfitości.
Dobiegam do niej i chwytam ją za rękę. Odwrcam się do mnie ze łzami w oczach i ściska moje palce, bezgłośnie mówiąc "Dziękuję". Odpowiadam jej całusem w czoło i prostuję się.
Czuję jak moje mięśnie się napinają. Jestem gotowa. Dziesięć lat nie pójdzie w błoto.
- Zgłaszam się na ochotnika! - krzyczę donośnie.
Tato kiedyś mi powiedział, że jeśli się zgłoszę, bądź mnie wybiorą, mam być silna. Tak właśnie jestem. Przybieram waleczną postawę i dumnym krokiem kroczę w stronę sceny. W sumie... jestem zadowolona ze swojej decyzji. Dawno pogodziłam się z faktem bycia maszyną do zabijania.
Staję z lewej strony Mai. Ta uśmiecha się do mnie szeroko, na co odpowiadam jej takim samym uśmiechem.
- A teraz pano...
Nie może dokończyć, bo przerywa jej donośny głos chłopaka.
- Zgłaszam się na ochotnika! - krzyczy i wychodzi z tłumu siedemnastolatków.
Widzę, jak idzie na scenę. Cieszy się.
Maya patrzy po nas, chwyta nas za dłonie i unosi je do góry. Podchodzimy z nią do mikrofonu i czekamy na słynną formułkę.
- Panie i Panowie, Chłopcy i Dziewczęta... przedstawiam Wam tegorocznych trybutów!
Rozlegają się oklaski, wiwaty. Wzrokiem szukam taty i Matthew. Staram się zachować uśmiech. Słyszę, jak mała słuchawka Mai zabrzęczała. Podali jej nasze nazwiska.
- Gratulacje dla Neil Oversson i Cato Ludwiga!
Jeszcze większe brawa. Tłum zaczął szaleć, niemalże tak, jak Kapitolińczycy na Paradzie Trybutów.
Wzdycham i kątem oka patrzę na Cato. Popatrzył na mnie i posłał mi uśmiech. Zamyślona spojrzałam przed siebie i ujrzałam tatę. Patrzył na mnie. Nie wiedziałam, czy był zły. Z pewnością niedługo się jednak dowiem.
Czuję, jak Maya ciągnie mnie w stronę ogromnych drzwi.
71. Igrzyska Głodowe uważam za rozpoczęte.
Jako pierwsza dodam komentarz :)
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba ten rozdział. Zapowiada się dobrze. Pomysłowy ten twój blog. Córka jednego ze zwycięzców zgłasza się na ochotnika. Czekam na ciąg dalszy.
Pozdrawiam.
P.S. Dziękuję za miły komentarz na moim blogu :)
Przeczytałam z zapartym tchem. To faktycznie ciekawe, że do Igrzysk zgłosiła się córka zwycięzcy. To wspaniałe, że Neil zgłosiła się za małą dziewczynkę. Będę śledzić ciąg dalszy i z przyjemnością dodaję do linków.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
piesn-o-polnocy.blgospot.com
Zostałaś nominowana do Liebster Awards, zapraszam! http://piesn-o-polnocy.blogspot.com/ :)
OdpowiedzUsuńZostałaś nominowana do Liebster Awards
OdpowiedzUsuńhttp://clovehungergames.blogspot.com/2013/01/liebster-awards.html
Zapraszam serdecznie
Zostałaś nominowana do Liebster Award !
OdpowiedzUsuńSzczegóły u mnie - igrzyska-amy-moore.blogspot.com/
Błagam zmień czcionkę D:!
OdpowiedzUsuńRaczej nie bedzie następego rozdziału? :( i tak zapraszam :http://igrzyska-54-glodowe.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń